Czyli: Ropa to tylko pozorne szczęście.
Gdzieś na bezdrożach Nowego Meksyku w Ameryce pewien mężczyzna (Daniel Day-Lewis) ma malutką kopalnię, niewyglądającą na kopalnię węgla. Powoli, z mozołem w niej pracuje, ale efekty są raczej mizerne. Któregoś dnia ulega wypadkowi, obluzowany szczebel prymitywnej drabiny nie wytrzymuje i odpada. Mężczyzna spada na dół szybu, lecz przeżywa. Wbrew pozorom, to nie jest taka dobra wiadomość, jest sam, jest schyłek XIX wieku – nie ma więc telefonii komórkowej, aby wezwać pomoc, na dodatek ma złamaną nogę. Musi sobie poradzić sam, inaczej umrze z pragnienia.