Nasi dobrzy znajomi z Gdyni – Alicja i Ryszard Wrzosek przesłali nam informację o wycieczce do Słowińskiego Parku Narodowego. Po szybkiej i zgodnej naradzie postanowiliśmy wziąć w niej udział. Jako, że trasa przemarszu była za długa dla małych nóżek Andrzejka, miał on zostać pod opieką babci (lub vice versa). Na wyjazd z nami zabrała się Ada.
Wstając bardzo wcześnie rano, a w zasadzie niemal w połowie nocy – zbiórka w Gdyni miała być o godzinie 700 – mieliśmy duże wątpliwości, pogoda była mocno deszczowa. Mimo tej „przeszkody” dotarliśmy na dworzec, gdzie po zajęciu miejsc w pociągu, część poszła dosypiać, część męczyła zwierzęta na komórce, a trzeci element zajął się czytaniem. Dzięki temu droga do Gdyni przebiegła szybko i spokojnie.
Gdynia przywitała nas pustymi ulicami, na szczęście nie padało. Punkt zborny był przy Kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa – bardzo blisko dworca PKP. Po krótkim marszu, w czasie którego Ada odrabiała zadaną w szkole pracę domową - to nazywa się poświęcenie w imię nauki :-) - fotografowała ulice. Cóż szkoła nie typowa (Liceum Plastyczne), to i nie typowe zadania.
Po przywitaniu się z Wrzoskami i innymi uczestnikami wycieczki, zajęliśmy miejsca w kolejnym środku transportu – autobusie. Dziewczyny stwierdziły, że zajmujemy tylne siedzenia, tam można się ponownie położyć. Czekały nas kolejne dwie godziny jazdy – tym razem do Smołdzina.
Tuż po wyruszeniu Ryszard zakomunikował nam o zmianach w programie. Niestety do parku pojechać nie mogliśmy, odbywało się tam spotkanie Rady Programowej Parku. :-( Zamiast tego pojechaliśmy do Łeby, zobaczyć słynne wydmy. Ala i ja już je widzieliśmy - Wędrując po wędrujących wydmach, ale dla Ady miała być to nowość.
Droga upłynęła nam szybko, słuchaliśmy różnych ciekawostek o terenie który przemierzaliśmy, ani się spostrzegliśmy, a trzeba było wysiadać w Rąbce. Tam w Filii Muzeum Przyrodniczego wysłuchaliśmy Pani Przewodnik, która z pasją opowiadała o tworzeniu się wydm, oraz florze i faunie na nich występujących. Jako że sama opowieść to za mało, udaliśmy się zobaczyć wydmy na własne oczy. Padła przy tym propozycja, aby do wydm przejechać na meleksach, a wrócić na własnych nogach. Rąbkę od wydm dzieli około 6 kilometrów, czyli mniej więcej godzina drogi.
Skoro jednak wszyscy chcieli jechać, to i my pojechaliśmy. Co prawda cena przejazdu trzech osób była nieco większa niż podróż analogicznej ilości osób na trasie Elbląg – Gdynia, ale czasami tak trzeba. W tym momencie Ada się popisała i wyciągnęła z rękawa, nie asa, ale kartę dużej rodziny, załatwiając nam zniżkę i to o 50%! Dobrze, że ją z sobą zabraliśmy. :-)
Jazda przebiegła szybko, ale wiatr wciskał się za kołnierze, a że był zimny, nie było to zbyt przyjemne. Wydmy wyglądały inaczej, niż poprzednim razem. Owszem inna była pora roku więc i światło inne, niebo było zachmurzone, ale przede wszystkim, oprócz nas, nie było żadnych turystów. Poprzednio było ich jak sardynek.
Po krótkim wykładzie Pani Przewodnik udaliśmy się na chwilę w stronę morza. Uśmiech pojawił mi się na twarzy – uwielbiam nasze morze. Tam po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia wróciliśmy przez wydmę Łącką, ale nie wsiadaliśmy do meleksów, tylko udaliśmy się w stronę byłej wyrzutni rakiet, gdzie skręciliśmy w stronę jeziora Łebsko. Na jego pomoście dorwała nas lekka mżawka, ale nie przeszkodziło nam to wysłuchać kolejnej opowieści Pani Przewodnik. Tym razem było jak próbowano osuszyć jezioro i jak morze to uniemożliwiło.
Z przystani przeszliśmy drogą na plażę, powrót do Rąbki był zaplanowany brzegiem morza. :-) Jednak droga nie była taka łatwa, moją Alę dorwał ciężki atak choroby Fungi Photos Filia – MUSIAŁA zrobić zdjęcie KAŻDEMU napotkanemu grzybowi, a że jest jesień, Park Narodowy, gdzie grzybów się nie zbiera, były ich całe legiony. Dobrze, że nie miała ona dyktafonu – z każdym przeprowadziła by jeszcze wywiad. :-) W każdym razie zamykaliśmy grupę. :-) Ada skupiła się bardziej na co ciekawszych drzewach i choć w lesie więcej jest drzew niż grzybów, migawka w jej aparacie rzadziej się odzywała.
Przemarsz plażą był czystym relaksem, lekko wilgotny piasek w którym się nie zapadały stopy, pusto – turyści jakoś nie chcieli się opalać, spokój i uspokajający szum morza. Ani się człowiek spostrzegł, a był już u celu, w Rąbce, gdzie czekał na nas obiad, trzeba jakoś zregenerować siły.
Posiłek był ostatnim punktem wizyty w Słowińskim Parku Narodowym, udaliśmy się więc z powrotem do Gdyni. Tym razem nikt nie umilał nam czasu snując opowieści, ale kolejna podróż minęła szybko.
W Gdyni mając sporo czasu do powrotnego pociągu, postanowiliśmy Adzie pokazać Maraję, niestety nie było jej w marinie, pewnie gdzieś sobie zimuje w ciepłych krajach (jak się dowiedziałem od Pana Andrzeja, jest ona w Jastarni – wypoczynek się każdemu należy :-)).
Pokręciwszy się jeszcze chwilę po Gdyni, udaliśmy się na dworzec PKP, gdzie po zajęciu miejsca w pociągu, po dwóch godzinach byliśmy w Elblągu.
Wyprawa dodała nam sił i pozwoliła na spokoje wygadanie się.
Artur Wyszyński
Ten tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.
Te zdjęcia są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.